muzyka

Uwaga!

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 7

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Rozdział Siódmy

 Kolejna strzała wbiła się w okrągłą tarczę. Teraz jednak wbiła się w sam środek. Livien uradowana obróciła się w stronę Lorethana, oczekując pochwały, ale czarnowłosy rozmawiał akurat z jakąś wysoką brunetką. Liv zdenerwowała się. Jeśli właśnie w taki sposób Lorethan ma ją uczyć, to ona już woli uczyć się sama. Wyjęła z kołczanu kolejną strzałę i nałożyła ją na cięciwę. Grot wbił się w korę drzewa tuż obok głowy zielonookiego. Obrócił się w stronę dziewczyny, która zdenerwowana trzymała w garści łuk i kolejną strzałę. Brunetka, z którą wcześniej rozmawiał Lorethan, zmarszczyła brwi i powiedziała coś do niego, po czym okręciła się na pięcie i ruszyła w stronę miasta kręcąc biodrami.
 - O co chodzi? - zapytał czarnowłosy elf podchodząc do dziewczyny.
 - Chodzi o to, że zamiast mnie uczyć ty uwodzisz jakieś panienki! - powiedziała zirytowana Livien.
 - Czyżbyś była zazdrosna? - spytał, błyskając zębami w szerokim uśmiechu.
 - Zazdrosna? Dobre sobie - prychnęła dziewczyna, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę ciemnego, gęstego lasu.
 - Hej, gdzie idziesz?! - zawołał za nią Lorethan.
 - Nie wiem, byle dalej od ciebie! - odkrzyknęła i przyspieszyła kroku.
Spodziewała się, że elf pobiegnie za nią, ale nic takiego się nie stało. Starając się odpędzić od siebie rozczarowanie weszła między wysokie drzewa o potężnych pniach i korzeniach wystających nad ziemię. Livien szła ostrożnie, patrząc pod nogi. Rozglądała się też na boki i wzdrygała przy każdym, nawet najcichszym dźwięku. Mimo, że był środek dnia, w lesie panował półmrok.
 Liv wędrowała wydeptaną przez kogoś, wąską ścieżką. Nie miała pojęcia dokąd ona prowadziła. Kiedy usłyszała szelest omal nie dostała zawału. Okazało się, że to tylko wiewiórka przemykająca pośród liści. Dziewczyna złapała się za serce i znów ruszyła przed siebie.
 Po kilkunastu minutach marszu, cały czas trzymając strzałę na cięciwie, dotarła na niewielką polanę. Otaczały ją wysokie dęby, zza których wyszła Liv. Blondynka rozglądała się dookoła z zaciekawieniem. Nagle zauważyła coś wyjątkowo interesującego. Koło kępy stokrotek leżał śnieżnobiały kamień na oko wielkości dwóch zaciśniętych pięści dorosłego mężczyzny. Dziewczyna podeszła tam i dotknęła kamienia. Był niewiarygodnie gładki, tak jakby ktoś go oszlifował. Uklękła i wzięła go do rąk. Spodziewała się, że będzie ważył strasznie dużo, ale... nic z tego. Był lekki. Może nie jak piórko, ale mogła utrzymać go w jednej ręce. Zmarszczyła brwi i przełożyła sobie łuk i kołczan przez ramię. 
  Rozglądneła się. Zewsząd otaczały ją drzewa, nie miała zielonego pojęcia gdzie jest. Przez pierwszą chwilę pożałowała tego, że uciekła z zajęć z Lorethanem. Pewnie gdyby tego nie zrobiła, to nie zgubiłaby się. Zamknęła oczy i wzięła kilka głebokich wdechów, żeby się uspokoić. Jest zaradna. Da radę. 
   Ponownie obejrzała okolicę. Zauważyła wijącą się między dwoma drzewami ścieżkę, która była wąska, mniej więcej tej samej szerokości co stopa blondynki. Westchnęła z ulgą i ruszyła w jej stronę, zaciskając swoje szczupłe palce wokół białego kamienia. Co jakiś czas potykała się o wystający korzeń, ale pomijając te kilka zadrapań, które miała potem na rękach, nic poważniejszego jej się nie stało. 
    Niemal wykonała salto ze szczęścia, gdy drzewa zaczęły się przerzedzać i dziewczyna ujrzała zamek i polanę do ćwiczeń, z której wcześniej uciekła. Westchnęła z ulgą i podbiegła tam w podskokach. Jednak nie zastała Lorethana. Jego konia również. Pewnie dał sobie spokój z uczeniem mnie, pomyślała Liv.
    Zmieniła jednak zdanie, kiedy usłyszała pełen zdenerwowania i jednocześnie ulgi głos:
    - LIVIEN! GDZIEŚ TY SIĘ PODZIEWAŁA?  
   Blondynka wzdrygnęła się i odwróciła w stronę źródła głosu. To czarnowłosy elf, prowadzący swojego kasztanowego ogiera, zmierzał w jej stronę. Im bliżej był dziewczyny, tym lepiej ona widziała jego podartą koszulę i krwawiące zadrapania na ramieniu. Zmartwiła się. Pewnie jej szukał.
    - Nic ci nie jest? - spytała, podbiegając do niego, ignorując jego wcześniejsze wrzaski.
    Lorethan podwinął rękaw koszuli pokazując jej dośc głebokie rozcięcie, na widok którego dziewczynie zebrało się na wymioty. Zakręciło jej się w głowie i wypuściła z rąk kamień. 
     Elf złapał ją zdrową ręką, nim dziewczyna upadła na ziemię.
    - Spokojnie, wszystko ze mną dobrze. Tylko trochę piecze. - Poprowadził ją do dużego głazu, przypominającego kształtem fotel i  usadowił ją na nim. - Nie powinnaś sama iść do tego lasu, nawet jeśli byłaś na mnie wściekła. W tym gąszczu żyje wiele niebezpiecznych zwierząt, które mogłyby by cię zabić jednym machnięciem łapy, Livien - ukucnął przed nią.
     Dziewczyna była lekko zaskoczona, bo po raz pierwszy kiedy do niej mówił, nie żartował sobie z niej. Kiwnęła lekko głową i przymknęła oczy, by nie widzieć wirujących drzew. Lorethan chwilę siedział przed dziewczyną, pilnując by nie zemdlała. Poczuł ulgę, widząc jak na blade policzki dziewczyny powoli wpełzają rumieńce.
     - Zaczekaj tu, dobrze? Pójdę się przebrać i zrobić coś ze swoim ramieniem. Jak wrócę pójdziemy do miasta, okay? - spytał łagodnie, patrząc na nią.
     Ponownie skinęła głową, tym razem z większym ożywieniem. Lorethan wstał i odszedł w stronę zamku, a dziewczyna otworzyła oczy. Podniosła z ziemi kamień, który znalazła w lesie i ułożyła go sobie na kolanach. Co to mogło być? Nie wyglądało na diament, było chyba zbyt lekkie, Kiedy puknęła w powierzchnię kamienia paznokciem, uświadomiła sobie, że w środku jest pusty. Trochę ją to zdziwiło. 
     Westchnęła i oparła brodę na dłoni. W oddali widziała pomniejsze zabudowania i tłumy elfów. Ciekawe czy Aithene odwiedzała to miasto, aby porozmawiać z poddanymi? Raczej nie była chłodna, bezuczuciową królową, niczym Maria Antonina, o której uczyła się na historii Livien. Uważała, że wręcz przeciwnie. Jej babcia wyglądała na osobę, która dba o innych, nie zależnie czy to jej rodzina czy nie. 
   - Jestem już. Możemy iść.- powiedział Lorethan znów pojawiając się obok dziewczyny. Miał na sobie czystą koszulę, a jego ramię było opatrzone, więc dziewczyna westchnęła z ulgą.
   - No dobrze - odrzekła mu niepewnie Livien.
  Elf przyjrzał się jej uważnie, przechylając głowę na bok. 
   - Jeśli nie chcesz, nie musimy iść - wzruszył ramionami.
   - Nie nie. Chodźmy - powiedziała dziewczyna kręcąc głową.
  Lorethan spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, ale w końcu pokręcił głową i zaczął prowadzić ją w stronę miasta. Blondynka bała się trochę, jak zareagują na jej widok inni elfowie.
  Kiedy w końcu dotarli do miasta okazało się, że nie było tak źle. Lorethan wyjaśnił jej, że już chyba wszyscy wiedzą kim jest, więc dziewczyna nie próbowała nawet się chować. Małe dzieci patrzyły na nią z zachwytem, a ona z rumieńcami na policzkach kroczyła za czarnowłosym elfem prowadzącym ją do mile wyglądającej gospody ,,Pod Dębami''. Faktycznie, drewniana gospoda była otoczona dębami, które rzucały na nią miły i chłodny cień.
  Weszli tam oboje. W środku było gwarnie, zewsząd słychać było donośne głosy, ale kiedy elfowie ujrzeli Livien zrobiło się cicho. Blondynka przełknęła ślinę.
  Podbiegła do nich niska, brązowowłosa dziewczynka o złocistych oczach. Spojrzała w górę, wprost na twarz Liv.
  - Myślałam, że księżniczki noszą korony - powiedziała przechylając głowę na bok.
------------------------------------------------------------------------

Na tę chwilę mam dla was tylko tyle. Strasznie przepraszam, że nie wyrabiam się z rozdziałami, ale naprawdę mam dużo na głowie. Mam nadzieję, że rozdział was nie rozczarował.
Plus, chyba niedługo będę nosić okulary, w każdym bądź razie 4 grudnia idę do okulisty.
Myślałam też, żeby na karnawał zrobić jakiś konkurs, ale to tylko wtedy jeśli ktoś będzie chętny na coś takiego xd
Rozdział napisany z myślą o moim kochanym Szczurku, czyli Gabrysi i Weronice, aka Clary Ermler kc mocno dziewczyny  <3