muzyka

Uwaga!

środa, 25 marca 2015

Rozdział 14


 ROZDZIAŁ XIV

  Livien obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi przez okno do jej pokoju. Blondynka usiadła i przeciągnęła się, ziewając przeciągle. Przetarła oczy dłońmi zwiniętymi w pięści niczym malutkie dziecko i zerknęła w dół, na białą, puchatą poduszkę. Widać było na niej wgniecenie pozostawione przez zwiniętą w kłębek Serephirę. Dziewczynę oblała nagła fala zaniepokojenia. Gdzie zniknęła młoda smoczyca? Liv rozglądnęła się po pokoju, ale stworzenia o śnieżnobiałych łuskach nigdzie nie było widać. 
   Kiedy nagle na ramieniu poczuła niewielki ciężar, odetchnęła z ulgą. Serephira wydała z siebie radosny odgłos i odsłoniła swoje krótkie, wyglądające jak igły ząbki. Dziewczyna pokręciła głową i pogłaskała śnieżnobiałe łuski stworzenia. Podeszła do szafy i wydała z siebie głębokie westchnienie, kiedy otworzyła ją i ujrzała niemalże setkę sukien w różnych kolorach i o różnym kroju. Młoda smoczyca podleciała do szafy i wskazała łapą na długa, ciemnozieloną suknię, z długimi, obcisłymi rękawami odkrywającymi ramiona, oraz z krawędziami obszytymi złotym materiałem. Livien wzruszyła ramionami i zdjęła ubranie z wieszaka, po czym zaczęła się ubierać.
   Gdy zielony materiał opinał jej ciało, blondynka usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać swoje złote pukle białą, ozdobioną kolorowymi wzorami szczotką. Serephira usadowiła się na jej kolanach, patrząc cały czas na dziewczynę, która odnalazła jej jajo w lesie.
   Liv zaplotła kilka kosmyków w warkoczyki i spięła je z tyłu głowy, po czym wstała, kładąc młodą smoczycę na blacie toaletki. Dziewczyna podeszła do drzwi swojego pokoju i nieomal pisnęła, kiedy białe zwierzę, pojawiło się tuż przed jej twarzą.
  - Serepira! Nie możesz iść ze mną! - syknęła blondynka, odpychając stworzenie na bok. - Nikt nie może cię zobaczyć, rozumiesz?
   Smoczątko parsknęło, a z jego nozdrzy wyleciały małe obłoczki szaroczarnego dymu. Wnuczka Aithene wzniosła oczy do sufitu i skrzyżowała ręce na piersi.
  - Dobra. Możesz iść - westchnęła w końcu. - Ale tylko pod jednym warunkiem: schowasz się gdzieś i nie wyjdziesz dopóki ci nie pozwolę, zrozumiałaś?
   Młode stworzenie pokiwało ochoczo łebkiem i czym prędzej skryło się w fałdach sukni Liv, czepiając się jej nogi swoimi łapami zaopatrzonymi w pazury. Blondynka wzdrygnęła się i otworzyła drzwi, po czym wyszła na korytarz. Elfowie pełniący rolę jej strażników skłonili jej się, na co ona odpowiedziała dygnięciem, którego wyuczył ją Lorethan. Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę jadalni.    Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, kiedy dotarła na miejsce było to, że stół został przygotowany dla dwóch osób. Zmarszczyła brwi na ten widok. Przecież Aithene miała wrócić dopiero wieczorem, więc kto to może być? Blondynka postanowiła nie drążyć w myślach tego tematu, więc usiadła na jednym z wygodnych krzeseł, po czym nałożyła sobie na talerz kilka tostów, a do filiżanki nalała kawy.
   - Jest tu bezpieczna, Aidonie, więc nie masz się o co martwić!
  Na dźwięk tego znajomego głosu Livien odwróciła gwałtownie głowę. Lorethan stał w drzwiach z wyrazem frustracji na twarzy, a przed nim ustawiony na baczność, stał Aidon, jeden ze strażników Livien, strzegący jej gdy wychodziła poza teren zamku. Dziewczyna zmarszczyła brwi i wyprostowała się. Lorethan dostrzegł ją i frustracja natychmiast zniknęła z jego twarzy. Odprawił Aidona i podszedł do stołu, po czym usiadł naprzeciwko blondynki. Więc to dla niego było przygotowane drugie nakrycie.
  - Jak ci się spało? - zapytał z szyderczym uśmiechem na ustach.
  Oho, powrócił ten Lorethan, którego poznała zaraz kiedy tu przybyła.
  - Bardzo dobrze, a tobie? - odpowiedziała słodkim niczym lejący się miód głosikiem.
  - Nawet, nawet - odpowiedział czarnowłosy, odgryzając kawałek krwistoczerwonego jabłka. - Masz ze sobą smoka, prawda? - zapytał szeptem, pochylając się nad stołem.
  - Nawet jeśli, to co? Schowała się - odrzekła oburzona blondynka.
  - Pod twoją suknią? - uniósł brew.
  Livien zarumieniła się mocno. Skąd wiedział? Ale skoro on to zauważył, to może reszta elfów będąca w tej sali również? Szlag.
  - Rozbiłabym ci ten talerz na glowie, ale zbyt wiele tu świadków - syknęła, prostując się.
  - Nie założyłaś też butów - dodał bezlitośnie Reth.
  - Och, zamknij się - blondynka z impetem wstała od stołu, przewracając krzesło.
  Jej strażnicy natychmiast ruszyli za nią, kiedy tylko dziewczyna skierowała się w stronę wyjścia z jadalni na korytarz, ale Lorethan odprawił ich machnięciem dłoni. Pobiegł za zdenerwowaną Livien prosto do jej pokoju.
  Młoda elfka usiadła na łóżku i założyła białe pantofelki, ozdobione perłami, leżące jeszcze przed chwilą na ziemi. Serephira zwinęła się w kłębek na jej kolanach, a Liv popatrzyła na opierającego się plecami o drzwi Lorethana wściekłym wzrokiem.
  - Jesteś idiotą - powiedziała wkurzona.
  - Wybacz, nie chciałem cię zdenerwować - westchnął, krzyżując ramiona na piersi.
  - Ale zdenerwowałeś - burknęła w odpowiedzi dziewczyna, ale jej gniew powoli wyparowywał dzięki jego skruszonej minie. Westchnęła zrezygnowana. - Dobrze, wybaczam ci.
  - Och, jakaś ty łaskawa!
  - A ty irytujący!
   Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Livien głaskała Serephirę po łuskach, wpatrzona w jej połyskujące, szafirowe oczy, a Lorethan nie mając co robić, patrzył na nie.
  - Wiesz, mam nadzieję, że bale i innne uroczystości nie są ci straszne - odezwał się nagle czarnowłosy.
  - Nie, a czemu pytasz? - odpowiedziała blondynka, patrząc na niego ze zdziwieniem widocznym w swoich dużych, turkusowych oczach.
  - Nic tylko... Dziś jest rocznica stracenia Galbdura. My elfowie, świętujemy ten dzień pod nazwą Jasnego Dnia. Wyprawiamy uroczystość, urządzamy tańce... No wiesz. Coś podobnego do Nowego Roku, ale trochę mniej huczne - wzruszył ramionami Lorethan. - Zastanawiałem się, czy nie chciałabyś pójść tam ze mną.
  - Bardzo chętnie - roześmiała się dziewczyna. - Mam tylko nadzieję, że tym razem dostanę jakąś koronę, albo chociaż tiarę.
  - Ależ oczywiście. Mogę ci ją pokazać nawet teraz - powiedział czarnowłosy, wyciągając do niej dłoń.
  - W takim razie, prowadź - uśmiechnęła się do niego i razem z nim wyszła z pokoju, pozostawiając Serephirę leżącą na łóżku.
  Livien i Lorethan szli korytarzami, co chwilę schodząc po białych schodach ze srebrnymi wykończeniami. Liv cały czas zachwycała się pięknem pałacu, mimo tego że niemal już się do niego przyzwyczaiła. Czarnowłosy elf zaprowadził ją do wielkich drzwi z białego marmuru, w których nie widać było ani klamki ani gałki, dzięki której można by je otworzyć. Dziewczyna spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale on tylko uśmiechnął się tajemniczo i dotknął dłonią płaszczyzny drzwi. W marmurze rozbłysły złote pręgi, wyglądające niczym żyły zawierające złoto zamiast krwi. Liv otworzyła szeroko usta w wyrazie najszczerszego zdziwienia i podziwu. Na ustach czarnowłosego ukazał się szeroki uśmiech, gdy tylko pchnął mocno drzwi a one otworzyły się z donośnym skrzypnięciem.
   O ile same drzwi wywołały u Livien niesamowite emocje, tak wnętrze, które one skrywały sprawiło, że jej serce na chwilę stanęło z wrażenia. Znajdowała się w ogromnym skarbcu. Zlote i srebrne monety ułożone w bezładne stosy, naszyjniki i inne ozdoby, kielichy, kamienie szlachetne... To wszystko zebrane w jednym miejscu robiło niezłe wrażenie.
  Lorethan podszedł do przezroczystej gabloty, w której, na krwistoczerwonej poduszce leżał srebrny diadem ozdobiony białymi kamieniami szlachetnymi. Dotknął dłonią gablotki, a ona sama się otworzyła. Wyjął diadem i odwrócił się w stronę Livien.
  - Jest przepiękny - wyszeptała dziewczyna, wpatrując się w niego jakby nie mogła uwierzyć, że jest realny i może go dotknąć.
  - Jest twój - czarnowłosy pokiwał głową, wpatrując się w jej zachwycone oblicze z uśmiechem.
  Zielonooki elf uniósł dłonie i ułożył diadem na złocistych lokach dziewczyny. Uśmiechnął się do siebie. Diadem pasował idealnie do delikatnej urody córki Sereny, patrzącej teraz na niego z wdzięcznością.
  - Dziękuję - powiedziała cicho, dotykając tiary delikatnie, jakby przy mniej ostrożnym dotyku mogła się ona rozpaść.
  - Nie masz za co mi dziękować. Ona od zawsze tu na ciebie czekała. Ja ci ją tylko przekazałem - odrzekł Lorethan nagle zmieszany.
  - I właśnie za to ci dziękuję - uśmiechnęła się do niego, jednocześnie kręcąc głową z rozbawieniem.
  - Teraz, kiedy już masz diadem, musisz iść ze mną na obchody Jasnego Dnia - powiedział czarnowłosy, drapiąc się w głowę.
  - Nie ma innej opcji - roześmiała się blondynka.
  Lorethan spojrzał na nią z góry, z błyszczącymi oczami, na co ona zarumieniła się lekko.
  - Jesteś czerwona - parsknął śmiechem Reth.
  - Zamknij się.



     * * * * * * *

  Witajcie ludziki!~ Przepraszam Was za to, że (znowu) opóźniłam się z rozdziałem. Eh ;---; No cóż, mam tylko nadzieję, że jeszcze mnie nie znienawidziliście.
  Coraz więcej Lorethana i Livien hehe. Ale nie martwcie się ja już knuję szatańskie plany :') *tak, bójcie się*
  Jeśli są tu osoby oglądające PLL to zaraz zniszczę wam życie, bo....
 JUŻ WIEM KIM JEST A
 I TO JEST JAKIŚ CHARLES
 TYLE W TEMACIE
 XD
 Kocham Was, mam nadzieję, że to wiecie :*